|
:: Artykuły :: |
Trylogia na Slawkowskim
|
Druzyna Pierdziela.
Gandalf nie był potrzebny. Drużyna pierścienia aktywowała się po dwóch rozmowach w ciągu piętnastu minut. Od ostatniego opadu śniegu w Tatrach minęły cztery dni po których nastąpiła lampa totalna w dzień i mrozy w nocy. Musiało zbetonować . Ale mogło też scukrzyć. Nieważne. Elf Legolas - sam nadał sobie taki przydomek gdyż jak twierdził był szybki i zwinny a co najważniejsze nie zostawiał śladów na śniegu - czaił się na Filar Sawickiego już od kilku dobrych sezonów. Namawiał wszystkich w koło, że droga nietrudna, wycofów bez liku i zejście szlakiem banalne ale oczywiście nikt o zdrowych zmysłach nie podnosił rękawicy. W dzisiejszych czasach nie chodzi się na takie długie drogi latem a co dopiero zimą. Do czasu.
Do czasu kiedy zgubny spręż został zesłany na cherlawego biurwę, niejakiego Smeagola - najwolniej wspinającą się istotę na Ziemi ( nie licząc Młodego z Pod Trójki który to na jednej z edycji Memoriału Bartka nie spadł z żadnej z dróg - ale niestety na wszystkich skończył mu się czas). Ten to Smeagol właśnie, obserwował ostatnio kamerki z Łomnicy i podjął błędną decyzję - można atakować- po czym wykonał telefon do Legolasa.
Kolejnym graczem w czarcim tercecie miał być Gimli , syn Glóina z plemienia Durina z Wąchocka. Niebywale silny , brodaty krasnolud który niczym płatny morderca przyjmuje wszystkie wspinaczkowe zlecenia. Ostatnie szlify zbierał na betonowych pozostałościach po twierdzy Barad-dur w Nowinach pod Kielcami. W tym sezonie stał w blokach nieustannie i wystarczyła iskra by wypalił.
W drużynie było jeszcze miejsce dla Hermana Dębowej Tarczy ale niestety los napisał dla niego w ten weekend inny scenariusz..
Dwie wieże
Tak mniej więcej miały wyglądać trudności:
Pierwsza wieża - Niżnia Sławkowska Baszta ok. 250m wspinania , pięć wyciągów w tym dwa piątkowe
Druga wieża - Pośrednia Sławkowska Baszta , dwa wyciągi w kominie za III
I tyle ... reszta na lotnej - bardzo, bardzo dużo na lotnej
Wszystko ustalone - akcja! Wyjazd o 23.30 , około 4.00 w Starym Smokowcu , przepak , podejście , gotowanie i o 7.00 stanęli zaszpejeni pod filarem. Było już widno więc nie było problemów z lokalizacją startu w drogę. Pierwsze trzy wyciągi (III-kowe z miejscami za V) prowadził Legolas i pokonali je dosyć sprawnie. Następnie lejce przejął Gimli i wbił się w piątkowy wyciąg, który po kilkunastu metrach wyprowadzał trawersem do kluczowego zacięcia. Ale ani trawersu , ani zacięcia nie dane im było posmakować. Krasnolud, zmęczony kolejnymi próbami odnalezienia tajemniczego wejścia w trawers , niespiesznie wytyczył własny wariant wprost typu "powolne skradanie", wyceniony na "coś koło VI". Po tym odcinku wspinający się na trzeciego Smeagol , który jak zawsze w jego mniemaniu niósł najcięższy wór, zaczął zdradzać pierwsze oznaki deterioracji (rzadko spotykane na tej wysokości) , zzieleniał na twarzy i opadł z sił kompletnie. W związku z tym Gimli dostał w bonusie kolejny piątkowy wyciąg, jak się póĽniej okazało najładniejszy na całej drodze ( dało się nawet zadać ze steinpullera) z którym całkiem elegancko sobie poradził. Rozochocony pociągnął ekipę na lotnej pod Pośrednią Sł. Basztę. Tam wyjścia Smeagol już nie miał - założyli mu szpejarkę , dali kopa w dupę i wepchnęli w komin. O dziwo dał radę i ekipa zaliczyła drugą bazę. Z niej Legolas dorobił jeszcze odcinek na lotnej i zatrzymali się na popas. Zagotowali , napili, odsapnęli i ... zaczęło się ściemniać. Nic to - teraz już tylko łatwo - byle wyżej.
I tutaj dajemy dłuuuugą przerwę na zmiany w prowadzeniu , wyszukiwanie drogi, tadadziesiąte wychodzenie na grań z myślą że "to już tu" oraz na niekończące się pola śnieżne, które ciągnęły się aż do.. pierwszej w nocy. O tej to godzinie Smeagol wyszedł w teren do złudzenia przypominający Mordor. Czarne przepaści z dwóch stron , za plecami żleb a przed twarzą kolejne Dwie Wieże - majestatyczne , oszronione , pochylające się ku sobie. Pułapka . Oszukali nas... "Młodzieńczy" zapał ustąpił miejsca zmęczeniu i pustemu żołądkowi. Postanowili przeczekać do rana.
Powrót króla
Kibel każdy z nich spędził na swój sposób a i metody na radzenie sobie z zimnem były dosyć ciekawe. Gimli na ten przykład opuchł strasznie (na twarzy chyba najbardziej) twierdząc że najlepszym izolatorem jest zwiększenie objętości i nic tak nie chroni przed zimnem jak dodatkowa warstwa. Smeagol wybrał dreszcze - niekoniecznie świadomie. Co kilkanaście minut włączał swój wewnętrzny silnik na mimośrodzie i powoli wchodził na obroty. Kiedy drgawy osiągały maximum delikatnie odpuszczał gaz i rozgrzany błogo zasypiał. Legolasowi wcześniejsze wydarzenia tak pomieszały zmysły że na stopy założył puchowe łapawice a całość schował do nowego plecaka KWW. Bliżej świtu przeprowadzone zostały dwie rozgrzewki - bieg w miejscu , przysiady , stretching itd. Elf nie brał udziału. Siłą woli kierował ciepłą krew do stóp w łapawicach i stwierdził że potrzebuje spokoju. Śniadanie nie trwało zbyt długo - dokładnie tyle ile zajmuje zjedzenie kanapki ( S i L schowali je wcześniej przed G) oraz kilku suszonych owoców i żelu energetycznego (G schował je przed L i S). Herbata z litorsalu i cukierków smakowała wyśmienicie.
Wschód słońca i ciepły napój poprawiły morale drużyny na tyle że Legolas dostał olśnienia, chwycił w dłoń Andúril (Cassina) wykuty z resztek Narsila i wrzasnął: Tam k___wa musi być wyjście! Rzucił się w oszronione zerwy i zniknął za załomem. Po 50 metrach liny z dumą w głosie oznajmił: Jesteśmy w domu bracia! I dobrze się stało bo w międzyczasie krasnolud odciął drogę odwrotu zrzucając brązowy balast w czeluść żlebu którym przyszli. Kolejne 200 metrów z lotną doprowadziło ich na wyjściową grań. Radość była wielka. Zostawili sprzęt i pobiegli na szczyt oczywiście tylko po to żeby zrobić sobie fotki przy sławkowskim krzyżu które już pewnie widzieliście na profilach twarzaka.
|
|
|
|