|

|
:: Artykuły :: |
O wyższości namiotu nad pałatką, czyli moje boje na Kaukazie. cz.1 Kazbek
Kazbek i lodowiec Gergeti widziane od pd-wsch z przełęczy na 2 900 m n.p.m. (fot. duńczyk)
W te wakacje zagiąłem parol na wyższe góry, chciałem zobaczyć czy zeszłoroczne objawy wysokościówki, które sieknęły mnie już na 4K w podejściu na Blanka są moją cechą osobniczą, czy też po prostu tamto mocne tempo, dyktowane otwierającym się właśnie oknem pogodowym, tak mnie sponiewierało.
Cel został wybrany szybko - Kaukaz, a tam dwie góry Kazbek - 5033 m n.p.m. (Gruzja) i Elbrus 5642 m n.p.m. (Rosja). O Kazbeku nasłuchałem się od znajomków, którzy górę robili rok wcześniej i mówili, że warta jest zachodu, dość wymagająca kondycyjnie, ale niezbyt trudna technicznie (drogą klasyczną). Tylko wejście na kopułę szczytową może być bardziej wymagające, bo jest to ścianka o nastromieniu 40-50% i przy warunkach lodowych, lub mocno przewianego śniegu może dostarczyć adrenaliny (wtedy śruby i sznurek są obowiązkowe). Elbrus przyciągnął nas z powodu swojej "najwyższości", dwuwierzchołkowy wulkan, leżący w Rosji, który nie sprawia trudności technicznych i "tylko" jego rozległość i kapryśna pogoda mogą stanowić wyzwanie.
Dzień 1
Wylądowałem w Tbilisi o 3 rano, więc najpierw drzemka na lotnisku, a póĽniej autobusem nr 37 do centrum (cena 0,5GEL, można wziąć też taxi którą trzeba stargować do20-25GEL; 30GEL to już zdzierstwo, a cena wyjściowa to zazwyczaj 35GEL, czyli 70 zł). W Tbilisiwysiadamy na pierwszym przystanku tuż za dużym mostem, który idzie przez rzekę (już prawie w centrum miasta), bo tam znajduje się sklep Geoland, gdzie za 25GEL kupuję dwa duże kartusze gazu z gwintem (ogólnie z gazem jest mały problem w Tibi, w Kazbegi się go nie dostanie, a pod Elbrusem w Tereskolu można spokojnie kupić, jak się póĽniej okazało). Sklep otwarty jest pon-sob od 10 do 19 (adres: 3 Telegraphimpasse, 0105 Tbilisi; www.geoland.ge).
Mapa z lokalizacjÄ… sklepu (www.geoland.ge)
Dostałem się na dworzec autobusowy Didube, skąd dalej ruszyłem marszrutką do Kazbegi, lub bardziej poprawnie politycznie Stephantsminda czyli grodu św. Szczepana (przejazd kosztuje 10GEL, ale mnie za pierwszym razem obcięli na 15GEL, mówiąc, że mam duży bagaż - ale to ściema jest, bo w Gruzji, ogólnie nie dopłaca się za bagaż w marszrutkach - inaczej niż w Rosji). Ogólnie Didube to centrum przesiadkowe Tbilisi i stąd można dostać się do każdego miejsca w Gruzji. Aby poruszać się komunikacją miejską w Tibi trzeba kupić kartę miejską za 2,5GEL, na którą ładuje się kredyt i każdy przejazd kosztuje póĽniej 0,5GEL (co pozwala na przejazd przez godzinę, w tym czasie można chyba zmieniać środki komunikacji, a kartę można doładować w automatach na stacjach, lub w okienkach z biletami) - bardzo intuicyjny system. Przejazd do Kazebegi jest dość karkołomny, bo jest to droga wojenna, czasami dość wąska i kręta (wspina się na przełęcz ok. 2400m n.p.m.), a marszrutkowi kamikadze za kierownicą swoich 30-letnich bolidów sprowadzanych z Polski, Niemiec itp. z lubością wyprzedzają tiry na zakrętach w prawo i pod górkę. Oczywiście wcześniej w ramach ostrzeżenia trąbią, żeby było wiadomo że jadą. Jeśli akurat jedzie wtedy z naprzeciwka inny wóz, to wystarczy kolejny klakson i wtedy zewnętrzne samochody zwiedzają pobocze, którego prawie nie ma, a ten w środku wchodzi "na lakier" między nie…. Gwałtowne hamowanie zdarza się jedynie, gdy na drodze pojawia się rogacizna, a krów w Gruzji dostatek, prawdopodobieństwo takiego hamowania nie jest więc małe.
Po udanej przeprawie nie zawsze wyasfaltowaną drogą wojenną (tędy jechały rosyjskie czołgi w 2008 r. kiedy najeżdżały Gruzję) i pięknych widokach ląduję w Kazbegi (1700 m n.p.m.), gdzie od razu kilka osób oferuje mi nocleg. Z grupką rodaków spotkanych w marszrutce (taki busik na 10-15 osób i nieskończoną ilość bagażu - bo kierowcy to mistrzowie tetrisa) decydujemy się na budzącą zaufanie kobietę, które mówi 25GEL za nocleg w centrum (w jej słowach "tuż obok, 10 min") ze śniadaniem (zazwyczaj przedział jest 20-30GEL ze śniadaniem, kolacja +15GEL). Marina, nasza gospodyni, prowadzi nas wijącymi się i pnącymi uliczkami i już po 15min jesteśmy u niej - czyli prawie na obrzeża miasteczka. Nie ma to jak marketing. Za to widok na górę jest świetny, nic go nie blokuje ani nie wchodzi w kadr.
Kazbek widziany z noclegowni u Mariny z kościołem św. Trójcy(fot. duńczyk)
Ogólnie można też nocować w Gergeti - wioska, która jest na zachód (za rzeką) od placu gdzie zatrzymują się marszrutki i skąd jest bliżej póĽniej do podejścia, ale widoki na bank nie są tak zachwycające. Tego samego dnia wspinamy się jeszcze na lekko do prawosławnego kościółka św. Trójcy (2100m n.p.m.), który widać z wioski, a który jest na szlaku na Kazbek (ok. 1 godziny stromą ścieżką, lub pewnie z ok. 1.5 godz. lub dłużej podążając za serpentynami drogi samochodowej). Kościółek pochodzi z XIV w. i jest perełką architektury, remontowany w XVII w., kiedy to ikonostas rozsypał się w dużej mierze. Przy tym kościółku jest masa placu, gdzie można się rozbić, do tego jest pitna woda, ale też tłum turystów, samochodów oraz czasami natarczywych byków. Wszystkiego tego można uniknąć rozbijając się z dala od zabytku lub będąc tam wcześnie rano/póĽno wieczór (oprócz byków). Gratisowo dostaje się też piękną panoramę na Kazbek. Jest to miejsce startowe dla wielu grup. Jeśli ktoś planuje szybkie wejście na Kazbek, to to jest doskonałe miejsce do startu do meteo stacji. Na noc wróciliśmy do wioski.
Kościół Sameba(Trójcy Świętej)- XIV w (fot. duńczyk)
Dzień 2
Po sutym śniadaniu (pyszne pomidory, marmolada własnego wyrobu, jajka, kwaszony kozi ser, itp.) u Mariny, przepaku i zostawieniu depozytu (nie płacę nic, ale umawiamy się, że będę nocował w drodze powrotnej) ruszam niespiesznie na szlak. W tym roku plan brzmi: wolno zdobywam wysokość, aby aklima załapała, a do tego chciałem kierować się starą maksymą: wchodĽ wysoko, śpij nisko. Najpierw osiągam kościółek i spod niego można iść albo bardziej popularnym i łatwiejszym, ale za to mniej widokowym szlakiem (zielony kolor), który trawersuje grzbiet południowym zboczem, lub trochę po prawej rzeczonym grzbietem (czerwony kolor), na którym mocniej wieje, ale też skąd otwierają się widoki na malowniczą dolinę po północnej stronie, skąd stale widzimy Kazbekai gdzie w pewnej chwili ukazuje się czoło lodowca Gergeti i jego przyprószone brudem cielsko. Oba szlaki spotykają się na przełęczy (2900 m n.p.m.), z której spadają już jako jedna ścieżka do strumienia (20 min), która pnie się dalej pod czoło lodowca (3100 m, ok. 1 godz. od strumienia).
Spod kościółka na przełęcz. Zielono po łatwości, czerwono - widokowo(fot. duńczyk)
Pierwsza nocka wypada mi tuż za strumieniem, który przekracza się w miejscu, w którym akurat jest taka możliwość. Jeśli miejsce, w którym ścieżka schodzi do strumienia, nie puszcza to trzeba przejść kawałek dalej i na bank się coś znajdzie. Za strumieniem na skarpie jest nieoficjalne pole biwakowe, gdzie jest sporo przygotowanych murków dla namiotów oraz gdzie jest ujęcie wody, co jest bardzo przydatne, bo ta ze strumienia jest mocno zamulona. To obozowisko jest na ok. 2,9 tys. m (ok. 3-4 godz. od kościoła). Spędzam tam prawie bezsenną nockę, dzięki czemu mogę sobie pooglądać gwiazdy oraz piękny wschód słońca. Rano budzę się i jestem zdziwiony, że na płachcie biwakowej nie ma ani grama wilgoci, rosy czy czegoś podobnego, jak dla mnie bomba, jak się póĽniej okazało, był to jedyny suchy poranek tej części wyjazdu.
Dzień 3
Moją bezsenność zwalam na brak aklimy, więc modyfikuję mój plan dzisiejszego dnia i zamiast napierać na plato na 3,6K to wybieram wspin na atrakcyjnie wyglądający z tej perspektywy szczyt Ortsveri, który jest nieco na zachód od szlaku i ma mieć 4,2 tys. m. Marsz z obozu przez przełęcz z pięknymi widokami i pod czoło lodowcazajmuje ok. 1 godz. przy czym ja schodzę ze szlaku i moreną kieruję się w stronę wschodniego zbocza Ortsveri, które wygląda najbardziej przystępnie z tej perspektywy i mapy.
Widok z przełęczy na Kazbek, czoło lodowca Gergeti i prawie niewidoczną stąd stację meteo(fot. duńczyk)
Najpierw trzeba znaleĽć jakiś mostek śnieżny lub kamienie, które przepuszczą przez wartki strumień wypływający z lodowca, póĽniej już tylko do góry. Większość gratów zostawiam schowanych w płachcie biwakowej na dużym kamieniu, który mam nadzieję będzie póĽniej łatwo zlokalizować i z uskrzydlająco odciążonym plecakiem pnę się do góry, najpierw po łatwych łachach śniegu, następnie po masakrycznym piargowisku, które non-stop osuwa się spod stóp (kaski konieczne). Dojście do grani zabiera mi dobrze ponad 2 godz. uważnego podejścia. Na samej grani kruszyzna ale i tak pod nogami jest znaczenie lepiej niż na stoku, za to skała jeśli ją złapać zostaje w rękach lub leci w dół. W niektórych momentach grani trzeba pokonać kilkumetrowe ścianki, bez liny i kasku nie polecam w ogóle się wybierać, bo wszystko się kruszy (w sumie ze sprzętem też nie polecam). Po kilku takich progach, na których korzystam ze sznurka (trudności ok. IV) dochodzę do iglicy, która mam nadzieję, że będzie szczytem, a że chmury od pewnego czasu się podnoszą i przesłaniają widoki, to myślę, że czas już zakończyć tą wycieczkę aklimatyzacyjną. Igliczka ma ok. 6-7m z trudnościami piątkowymi. Szybka decyzja i jestem na szczycie, lufa z każdej strony, a w otwarciu między chmurami widzę, że do właściwego szczytu jest jeszcze kawał drogi, dwie grupy skał, oraz wąska śnieżna grań. Pogoda się psuje więc zawracam, zejście z kruchej iglicy jest psychiczne, więc tego dnia zdobywam bardziej aklimę mentalną niż wysokościową (oceniam, że dotarłem na 4,1K).
Widok na uszczeliniony lodowiec Gergeti w kierunku małego plato na 4,2K z igliczki pod szczytem Ortsveri (masyw Kazbeka po prawej)(fot. duńczyk)
Droga w dół we mgle idzie szybko, choć w połowie dosięga mnie ostry deszcz, który przechodzi w krótką burzę. Po krótkim błądzeniu we mgle odnajduję moje rzeczy (cale wyjście zabrało mi 6 godz.), przeczekuję opad na stojaka, pakuję ciuchy do plecaka i napieram w kierunku meteostacji, która jest na 3,6K. PóĽniej dowiedziałem się, że na Ortsveri lepiej jest wchodzić od północy, przez duże pola śnieżna, choć tam też jest krucha grań skalna. Szybko się orientuję, że do "meteo" nie dojdę przed zmrokiem, a po drodze mam jeszcze lodowiec, więc decyduję się na kimę pod jakąś skałą. Przygotowuję sobie prowizoryczną kolibę, która tylko częściowo chroni od stale zacinającego deszczu (wysokość ok. 3,3 tys. m). Gdyby chociaż temperatura spadła poniżej 0C to byłby ścieg, a tak jest ok. 5C i wszystko jest mokre. Mam więc kolejna bezsenną noc, do tego mokrą, ponieważ płachta biwakowa nie jest całkowicie wodoodporna ale też nie ma tragedii, cieszę się też, że wybrałem puchowy śpiwór z membraną, więc nie nasiąka jak gąbka.
Dzień 4
Po deszczowej nocy z chęcią wyruszam wcześnie, żeby nie moknąć dalej pod kamieniem. Pogoda dalej deszczowa i mglista. Wchodzę na lodowiec, gdzie nie widać żadnej ścieżki ale mapa i kompas pomagają, ale widoczność jest na 50m więc można manewrować między szczelinami, które są doskonale widoczne, do tego z grani widziałem wczoraj kilka zespołów pomykających środkiem lodu, więc mam mniej więcej wyobrażenie którędy biegnie szlak. Wszedłem na lodowiec znacznie bardziej na zachód niż normalny szlak, który początkowo biegnie środkiem lodowca, a dopiero przed pierwszym spiętrzeniem (garbem),które jest na wysokości spadającego z Ortsveri ramienia skalnego, ucieka delikatnie w prawo (czyli na północ) i idzie bliżej lewego, czyli północnego, brzegu jęzora, ale też nie przy samej morenie bocznej, bo tam są spore szczeliny (ogólnie mam wrażenie, że mapa w tym fragmencie kłamie i pokazuje, że na lodowiec wchodzi się bardziej na zachód niż to jest w rzeczywistości). Na lodowcu nieocenionym drogowskazem jest łajno końskie, które wyraĽnie wskazuje kierunek marszu.
Lodowiec Gergeti widziany z meteo stacji (fot. duńczyk)
Po ok. 1,5 godz. marszu w bezwietrznej mżawce (czyli ok. 9:00) docieram do stacji meteo na 3,6 tys. m (z lodowca schodzi się do niej nie "na wprost" czyli najkrótszą możliwą drogą, tylko trzeba zrobić dość duży łuk, czyli podejść wyżej lodowcem, a póĽniej skręcić 90 stopni w kierunku schroniska).Wcześniej czytane i zasłyszane opisy "meteo" nastawiły mnie do tego miejsca negatywnie, więc nie spodziewam się cudów. Koło budynku schroniska przycupnęło kilka namiotów,które przemieszane są z dużą ilości śmieci. W samej stacji też zbyt uroczo nie jest, ale kuchnia jest bardzo OK. Raczej mała i niezbyt luksusowa, ale sucha - cobyło dla mnie najważniejsze (koszt namiotu to 10GEL, spanie w meteo to 20GEL/os). Spotykam sporo Polaków, którzy tak naprawdę stanowią połowę całej ludności drapiącej się na Kazbek, i korzystam z ich gościnności, czyli rozkładam moje mokre ciuchy w ich pokoju. Nie liczę, że wyschną, bo w pokojach jest zimno i nieprzyjemnie, ale choć trochę odparują. W kuchni spędzam kilka godzin z fajną ekipą chłopaków z Polski, którzy wzięli gruzińskiego przewodnika i z nim wchodzą na szczyt - dołącza też do nich jeden gość z Izraela, który nie wygląda na zbyt doświadczonego i ma cały szpej wypożyczony w wypożyczalni w Kazbegi. Wymieniamy się informacjami o górze i gadamy o pierdołach, chłopaki siedzą już tu drugi dzień i czekają na pogodę - mają uderzyć dzisiaj w nocy. Ok. 14:00 trochę się przejaśnia, przestaje padać śnieg z deszczem więc ruszam na szlak. Mój cel to plato na 4,2K, jednak po dwóch godzinachpowolnego marszu jestem całkowicie wypompowany. W tym czasie zrobiłem początkowo łatwy kawałek szlaku gdzie minąłem dwa krzyże (biały i czarny) - na tym odcinku jest kilka miejsc na rozrzucenie namiotu (na kamienistym gruncie) i murki są już częściowo przygotowane.
Szlak z lodowca do stacji meteo 3,6K (w kółku) i dalej ścieżką przez kamole(fot. duńczyk)
PóĽniej lepiej trzymać się dość daleko od skalnej ściany znajdującej się po prawej stronie, która ma tendencję do zrzucania sporych kamieni, szczególnie gdy jest słonecznie. Jest to równoznaczne z wejściem na morenę lodowca, która jest pokryta kamieniami i żwirem. Tu trzeba uważać, gdyż szczeliny nie zawsze są dobrze widoczne. Trasa znaczona jest kopczykami kamieni, ale i tak warto zapytać w schronisku przewodników, którędy mniej więcej iść, żeby wiedzieć, co się dzieje w danym okresie. Po zejściu z kamienno-żwirowej moreny szlak idzie prosto jaz z bicza strzelił między jęzorem lodowca i kamieniami, które pospadały ze skalnej ściany. Odcinek ten trzeba przebyć jak najszybciej, choć przewodnicy mówią, że od trafienia kamieniem jeszcze nikt tam nie zszedł, a od szczelin owszem. Ja zakopuję się w śniegu na ok. 3,9K poza strefą zrzutu kamieni i liczę na odrobinę snu. W nocy wieje i zwiewa śniegdo mojej noclegowni, pomimo okalającego ją murka. Snu więc jak na lekarstwo, za to gwiazdy piękne i wschód słońca też cudowny. W nocy widzę też kilka zespołów, które wyszły dziś na atak z "meteo" - pogoda im dopisuje.
Widok z noclegowni na Ortsveri o wschodzie słońca(fot. duńczyk)
Dzień 5
Ranek jest zimny (ale nie poniżej -5C) i nie zachęca do wygramolenia się z przytulnego śpiwora, za to widoki są piękne. Obiecuję sobie, że śpiwór opuszczę o 8 rano, do tej pory zjadam śniadanie i częściowo porządkuję rzeczy. W momencie kiedy decyduję się rozpiąć śpiwór, zza grani wychyla się słońce i świat staje się lepszy i cieplejszy o kilka stopni. Pakowanie idzie sprawnie i ruszam na szlak grubo przed dziewiątą. Nie planuję dalekiego przejścia, chcę dojść na plato i zrobić dzień restu (może wtedy aklima zaskoczy i będę mógł w końcu przespać się trochę). Po niecałej godzinie marszu dochodzę na plato na ok. 4,1 tys. m - pogoda dopisuje, piękne słońce i dość mocny, zimny wiatr (wg mapy plato jest na 4,2K ale dwa niezależne gps-y pokazały 4100 m, więc nieścisłości są dość duże). Gdzieś na plato zrzucam plecak i na lekko podchodzę jakieś pół godziny, aby zobaczyć co jest "za zakrętem" i obczaić szlak do ewentualnego jutrzejszego ataku. Przede mną widzę dobrze założony ślad, który idzie jakby był narysowany od linijkina śniegowym, niezbyt stromym zboczu. Nie widać żadnych niespodzianek czy trudności. Wracam do plecaka przed godz. 11:00i to na dzisiaj całe podejście. Zaczynam kopać moją noclegownię - nie na samym dnie plato, tylko trochę wyżej na zboczu w kierunku szczytu. Przewodnik w schronisku poradził, aby się nie kręcić za bardzo po plato, bo jest ono poorane szczelinami, wprawdzie są one głęboko pod śniegiem, ale żeby nie kusić złego to lepiej nie wałęsać się za dużo. W tym czasie schodzą już pierwsze ekipy,które atakowały dziś Kazbek, w tym grupka Polaków z "meteo" z przewodnikiem, których spotkałem wczoraj. Dali radę ale izraelskiego kompana sprzedali po drodze innemu zespołowi, ponieważ nie nadążał za nimi - taki mieli układ od początku, że jeśli gość nie da rady to się rozłączą. Po kilka godzinach schodził i Izraelczyk, który był dosłownie holowany na linie przez dwóch innych turystów i wyglądał na mocno zmasakrowanego. Od kolejnych zespołów dowiaduję się, że szlak jest bezpieczny i że szczeliny są widoczne po bokach szlaku, co jest dobrą wiadomością. Na plato robi się gorąco jak w piekarniku, słońce praży, wiatru ani grama, a cienia nie ma. Staje się dość nieznośnie i na oko ze 30C. Defiluję tylko w krótkich spodenkach i kapeluszu (max. 1 godz.), co następnego dnia zaowocuje spalonymi plecami.
Śnieżne plażowanie na 4200 m n.p.m.(fot. duńczyk)
W tym czasie obok rozbija się trójka chłopaków z Polski, a za chwilę trójka Ukraińców. Trochę żartujemy i gadamy. Umawiam się z nimi, że podłączę się do nich i że jutro uderzamy na szczyt, ponieważ pogoda ma się utrzymać. Ukraińcy mają podobny plan. Wieczór przynosi wiatr, a noc chmury, które w końcu szczelnie otulają plato. Zaczyna też prószyć śnieg, który z godziny na godzinę gęstnieje, a wiatr się nasila. Jestem zmuszony do nocnej przebudowy mojej noclegowni bo padający na twarz śnieg nie pozwala spokojnie leżeć, a przewrócenie się z całą płachtą, w której jest karimata i inne graty nie bardzo jest wykonalne. Montuję wiec dach z foli NRC, która strasznie łopoce ale przynajmniej nie pada mi już na twarz, więc trochę przysypiam.
Willa śniegowa już pogłębiona z konstrukcją nośną dachu(fot. duńczyk)
Dzień 6
O 4 nad ranem decydujemy się z chłopakami, że czekamy z atakiem, bo warun jest słaby, o 6 rano rezygnujemy z ataku bo widoczność jest słaba. Budzę się ok. godz. 8 - w końcu trochę snu - co prawda do połowy jestem zasypany śniegiem, ale to nie szkodzi, bo jest zimno i nic się nie topi. Ukraińcy poszli na atak, ale wracają ok. godz. 10. Zawrócili na 4,6K ponieważ widoczność była bardzo słaba, a wiatr bardzo silny i mocno przemarzli. Dzisiaj muszą już schodzić bo czas ich goni. Dzień na plato się wlecze, co prawda niebo ciągle przykrywają chmury, jednak słońce silnie przez nie operuje i jest nieprzyjemnie gorąco i duszno, śnieg przestał padać. Po południu pojawia się silniejszy wiatr i zaczyna się robić chłodno. Ten dzień wymuszonego restu przekonał mnie o wyższości namiotu nad płachtą biwakową - jak odwiedziłem chłopaków w ich namiocie, to nie mogłem się zmusić, żeby od nich wyjść - taaaaka wygoda, sucho, nie wieje, można się rozebrać z ciuchów itp. - krótko mówiąc, luksusy! Wprawdzie u nich w dzień sauna, a u mnie - po zamontowaniu dachu - przyjemny chłód, ale plusy ujemne pałatki nie przeważają nad plusami dodatnimi namiotu. Ustalamy wymarsz o 4:45. Noc jest znowu mocno wietrzna, dzięki czemu przez chmury przebija się księżyc (jest pełnia) i widać gwiazdy - dobryznak. Śledzę rozwój wypadków na firmamencie, a godziny na zegarku zmieniają się niechętnie, jakby czas spowolnił.
Dzień 7
W mojej śnieżno-foliowej willi zaczynam krzątaninę przed budzikiem. Mocno wieje i jest zimno. Termosugotowałem wieczór wcześniej, a teraz nie chce mi się gotować wody na śniadanie - zastępuje je garść rodzynek i orzechów. U chłopaków nie widzę żadnego poruszenia w namiocie, cisza i brak światła czołówki. 4:35 "pukam" do nich i pytam jak im idzie - odpowiada cisza. Na zewnątrz jest ciągle zimno i wietrznie. Dobijam się do nich i okazuje się, że zaspali bo "budzik nie zadzwonił". Zakładam, że start zajmie im min. 40 min, więc nie ma co marznąć i na nich czekać, szczególnie, że pierwsze zespoły już minęły moją noclegownię i wyznaczają szlak. Biorę plecak z liną, żarciem i ciepłymi ciuchami i startuję ok. godz. 5 (zespoły z meteo stacji potrzebują ok. 2-3 godz. aby dotrzeć na plato, a z plato jest następne 3-4 godz. do szczytu). Raki i czekan początkowo nie są potrzebne, za to uprząż założona od startu. Tempo mam strasznie wolne i szybko łapię zadyszkę - aklima, a raczej jej brak daje się we znaki - ile czasu trzeba, żeby przywyknąć? W końcu to tylko 4,5K! Inne zespoły wleką się w podobnym tempie. Mijam jakąś dużą grupę powiązaną sznurkiem i to jest jedyny zespół, który wyprzedzam w ciągu całego podejścia. Szlak początkowo trawersuje łagodnie zbocze, po czym nastromienie rośnie. Na tym odcinku widać dwie szczeliny biegnące obok szlaku. Szlak stale idzie w kierunku wschodzącego słońca, które wychyla się po 7 zza horyzontu. Kazbek rzuca cień, który jest widoczny w powietrzu - takie "widmo Brockenu" tylko, że rzucane przez górę i widoczne w czystym powietrzu po zachodniej stronie. Wygląda to pięknie i daje też sporo możliwości aby się zatrzymać i wyrównać oddech.
Cień wielkiej góry - Kazbek ze stoków Kazbeka(fot. duńczyk)
Wiatr się nasila, dokładam więc na siebie warstwę puchu i kontynuuje podchodzenie - żałuję, że nie zjadłem ciepłego śniadania, teraz nadal jadę na suszonych owocach i orzechach. Po pewnym czasie raki stają się konieczne, za to czekan pozostaje przy plecaku aż do siodła. Szlak w pewnym momencie zakręca o 90 stopni w prawo i kieruje się w barierę seraków, które oddzielają mnie od siodła, które rozdziela wierzchołki Kazebka. Przejście między serakami jest bardziej po prawej (zachodniej) stronie, nie stanowi ono problemu, jest tu dość stromo, ale warunki są śniegowe, a śnieg dobrze związany i zmrożony więc idzie się pewnie. Jeśli warun byłby lodowy, to wtedy śruby lodowe i lotna mogły by być tu konieczne. Na siodle wieje mocno i jest coraz zimniej. Z siodła zaczyna się najtrudniejszy technicznie fragment, czyli stok o nastromieniu ok. 45%, i przewyższeniu ok. 50-70m. Przy przewianym śniegu lub lodzie wypadałoby się tu asekurować (znowu śruby konieczne), dziś było śnieżnie i bezpiecznie, więc przejście nie nastręczało problemów technicznych, za to kondycyjnie daje w kość. Przerwy co 15 kroków były konieczne. Po pokonaniu ścianki, pozostaje już tylko podejście dość połogą kopułą szczytową, gdzie hula wiatr i idzie się centralnie pod wczesno poranne słońce.
Podejście na kopule szczytowej(fot. duńczyk)
Gdy podchodzę, z góry schodzi grupka pierwszych dzisiejszych zdobywców, kiedy wchodzę na szczyt ok. godz. 8 jestem tam sam. Mam Kazbek na wyłączność przez ok. 10 min, którymi się napawam, tak samo jak i pięknym widokiem dookoła. Niebo jest czyste i widoczność bardzo dobra. Wieje silny, zimny wiatr, ale radość ze zdobycia szczytu neutralizuje jego wpływ. Kilka zdjęć na szczycie i pojawiają się kolejne osoby, w tym chłopaki z Polski - mieli niezłe tempo. Następnych kilka wspólnych fot, radość z wejścia i można schodzić w dół.
Na szczycie - Kazbek 5044 m n.p.m. z Elbrusem w tle (fot. duńczyk)
ŚKA w Kaukazie - Kazbek 5044 m n.p.m.(fot. duńczyk)
Sporo osób wchodzi dzisiaj, w tym kilka grup Polaków, którym pożyczam trochę ciepłego sprzętu, bo zimno dało się im we znaki. Po drodze spotykam też trzy Ukrainki, z którymi gadałem już kilka razy na szlaku w ciągu ostatnich dni i które są naprawdę twarde, a zarazem bardzo pogodne i wyluzowane - bardzo pozytywna ekipa, która początkowo miała nie wchodzić na szczyt, ale widzę, że modyfikują plany - dziś aklima, jutro wejście. Dochodzę do obozu mocno ściorany. Słońce znowu smaży mocno. Najpierw wybieram drzemkę, a póĽniej powolne pakowanie. Chłopaki obok zdążyli już zawinąć namiot i planują dziś zejść na sam dół - wg mnie to masakra dla kolan, ale im się spieszy. Ja wręcz przeciwnie, niespiesznie pakuje graty i zaczynam się wlec do meteo. W pół drogi spotykam Radka, z którym schodzę do meteo, on zrobił dzisiaj drugie wejście w ciągu trzech dni, poszedł solo drogą 3B - mówi, że ładna linia w stromym śniegu, bez większych problemów technicznych, "tylko"że lufa w dół. W meteo szybki odpoczyneki decyzja o zejściu w dół, bo widoczność zdecydowanie się pogarsza z minuty na minutę - znowu bez czasu na śniadanie (a może już obiad?) bo to już po godz. 15. W czasie zejścia spotykam parkę ze Słowacji i razem wchodzimy na lodowiec, na którym spotykamy przedziwnych ludzi, w tym m.in. gościa, który szedł z wielkim plecorem, krótkich spodenkach i plastikowych klapkach a'lachodak! Kontrast między moimi buciorami w rakach i jego plastikami wywołał falę szczerego śmiechu u nas obu i jego towarzyszki. Gość ogólnie musi lubić old-schoolbo do plecaka miał przytroczony czekan z drewnianym styliskiem. Za lodowcem Słowacy poszli swoim tempem, a ja poczłapałem po morenie lodowca Gergeti, szlakiem wyznaczonym przez "steinmany",dotarłem do obozowiska przy strumieniu na 3K - w końcu nadszedł czas na ciepły posiłek (od stacji meteo ok.2,5 godz.). Tym razem było tu rozstawionych bardzo dużo namiotów. Noc była piękna i cicha, ale też wilgotna.
Dzień 8
Następnego dnia zszedłem najpierw do kościółka św. Trójcy (2,5 godz.), a następnie do Kazbegi(1 godz.). Najpierw poszukiwania banku, żeby wymienić kasę (ponieważ nie znalazłem kantora w wiosce), gdzie spotkałem dwóch młodych chłopaków z Trójmiasta, którzy na stopa podróżują wokół Morza Czarnego, a póĽniej wyżera w knajpie na rynku z Radkiem, którego spotkałem dzień wcześniej na zejściu - polecam chinkali (pierożki), zupę ostri, sałatkę pomidorową i lokalny browar. Po tej uczcie prysznic i nocleg u Mariny, a następnego dnia marszrutka do Tibi, a póĽniej nad morze, aby zregenerować siły i pozbyć się przeziębienia, które się przyplątało po drodze. W Kazbegi można też nabyć wino wyrobu domowego jeśli zapytać w kawiarni/barze, która jest ostatnim miejscem po prawej stronie kiedy idzie się z centralnego placu ulica w stronę mostu. Kawiarnia jest po prawej stronie i ma zielone drzwi, są tam dwie takie zielone, a to jest ta druga (cena 4GEL/L, który pani przelewa z większych pięciolitrowych baniaków). Jakość nie poraża, ale jest to ciekawe doświadczenie. Czaczę pewnie też ma na zbyciu i to jest znacznie lepsza opcja, a na bank pomaga na kłopoty żołądkowe.
Podziękowania dla Grześka Nocunia za pożyczkę śrub lodowych, które umożliwiły nam przytwierdzenie namiotów na lodzie pod Elbrusem (to w następnej odsłonie z wyprawy), przez co nas nie zdmuchnęło w ciągu dwóch pamiętnych dni oraz dla Arcziego za szybkie załatwienie sprzętu, który zamówiłem u niego w sklepie - kamel się zdał jak złoto!
Kilka praktycznych porad:
- Interaktywna mapa Gruzji: www.mygeorgia.ge
- Kazbek przy dobrej pogodzie i dobrym znoszeniu wysokości można zrobić w 3 dni. Pierwszy dzień: Kazbegi-meteo stacja, drugi dzień atak i nocka w "meteo", trzeci dzień zejście. Były zespoły, które tak robiły.
- Gaz: sklep geoland w Tibi, 25 GEL za duży kartusz z gwintem, można tez w jakimś sklepie na ulicy Mickiewicza, ale tam nie było mi po drodze i nie wiem dokładnie gdzie to jest.
- W Tibi kasę można wypłacać z bankomatów, których jest bardzo dużo, mój bank pobierał kilka zetów (poniżej 10 zł) prowizji za wypłatę. Można też płacić w wielu miejscach USD i EUR, przy czym wtedy różnie bywa z kursem wymiany. Z dolkami przelicznik był 1 USD - 1,5 GEL (kantorowo było 1,64 ale w obiegu prywatnym zaokrąglali w dół). Kantorów w Tibi jest dużo, też całodobowe, natomiast w Kazbegi znalazłem tylko bank, a bankomatu nie.
- Moja gospodyni w Kazbegi: Marina, email: marinasujashvili61@mail.ru (kontakt po ang lub ros), kom: (+995 599) 47 17 63
- Nocleg w Tibi: Friends hostel, nocka w dużym pokoju ok.20GEL, http://friendshostel.ge/mogę spokojnie polecić, dobry punkt wypadowy na miasto, wygodne łóżka, łazienki bez szału, właścicielka w porzoma sentyment do Polaków, bo jej syn jest hajtnięty z Polką, tani dobrze schłodzony browar
- Dobrym transportem z Tibi nad morze jest pociąg kuszetka - wygodnie, 4 łóżka w przedziale, koszt niecałe 30GEL - bilety się kupuje na głównym dworcu przy stacji metra "stationsquare".
- Koniecznie trzeba skosztować żarcia: haczapuri, chinkali, zupę ostri, chałwę ze słonecznika, pomidory i świże figi.
- Dla grupy, która ma zamiar się rozdzielić dobrym rozwiązaniem jest zakup lokalnych kart SIM, działają od razu po włożeniu do telefonu (nie ma okresu aktywacji). Połączenia wychodzące z PL komórek w Gruzji kosztują 7-10 zł, sms - ok. 2 zl.
- Warto ogarnąć kilka rosyjskich słów przed wyjazdem - polski nie jest wystarczająco podobny do rosyjskiego :) ale migowy też daje radę, przemieszany z angielskim i uśmiechem.
- Sporo info można zdobyć na www.kaukaz.ploraz forach, gdzie można zgadać się na wspólny dojazd z grupami z PL, dowiedzieć się o sytuację polityczną w regionie Kazbeka itp.
Autor: duńczyk (2013)
|
|
|
|
|